W stronę światła
Rozdział II Sen.
Tu wszystko było
dobrze, niczym nie musiałam się przejmować, nawet tym, że rano muszę wstać do
szkoły. W moim śnie pojawił się piękny, mały, drewniany domek, otoczony dookoła
wysokimi, rozkwitniętymi drzewami owocowymi. Były to jabłonie, wiśnie i złote
grusze, a po domku pięła się wysoka winorośl. Było tam tak przytulnie i
rodzinnie ,że chyba każdy oddałby wiele aby spędzić tam choć
chwilę.
Nie wiedziałam do
kogo należał ten wspaniały zakątek ,ale postanowiłam wejść do
środka by przekonać
się czy i tam jest równie pięknie. Mimo iż z zewnątrz dom wydawał się niewielki
w środku było dość
miejsca by pomieścić
co najmniej 100 osób. Wystrój nie był wystawny a wręcz przeciwnie dość
skromny, jednak to wnętrze miało swój niepowtarzalny urok. Szłam korytarzem i
zaglądałam do poszczególnych pokojów. Na dole była śliczna, mała kuchnia,
łazienka, spiżarnia pełna różnych przetworów ( pewnie z owoców z drzew przed
domem), jadalnia z średniej wielkości stołem oraz przytulny salon, który
nadawał się idealnie na rodzinne spędzanie wolnego czasu. Wszystko wydawało mi
się dziwnie znajome, jakbym już kiedyś była w tym miejscu. To było raczej nie
możliwe bo, mimo że wydaje mi się znajome to nie pamiętam żebym tu kiedyś była.
Możliwe, że już wcześniej mi się to śniło. Czułam jakby deja vu.
Całkowicie się
rozmarzyłam gdy nagle usłyszałam dochodzący z góry płacz małego dziecka. Przez
chwile zawahałam się czy nie wyjść i opuścić ten dom raz na zawsze, ale
pomyślałam, że tam ktoś może potrzebuje mojej pomocy. Pobiegłam więc czym
prędzej na górę. Próbowałam znaleźć pokój, w którym płakało dziecko, ale korytarz
wciąż się wydłużał i pojawiało się coraz to więcej drzwi. Otwierałam je po
kolei ale nigdzie nie znalazłam tego czego szukałam. Zaczęłam panikować,
bałam się i nie wiedziałam co mam zrobić. Czy temu komuś groziło
niebezpieczeństwo? Z pewnością tak, a ja nie umiałam go odnaleźć i
pomóc mu.
Chwilę potem
straciłam grunt pod nogami, potknęłam się i upadłam na drewnianą, skrzypiącą
podłogę. W tym momencie załamała się pod ciężarem mojego upadku. Poczułam, że
spadam w dół jednak udało mi się chwycić jednej z grubszych desek.
Podniosłam drugą rękę i nią także chwyciłam się podłogi, która tym razem nie
złamała się. Wciągnęłam resztę ciała na górę i ruszyłam dalej na przód. Nie
mogłam się poddać,
wciąż słyszałam płacz i czułam, że muszę ocalić to dziecko. Nie darowałabym
sobie gdybym nie walczyła i zawróciła. Zmęczona biegłam korytarzem i kiedy
minęłam jedne drzwi dźwięk wydał mi się głośniejszy więc wróciłam się by to
sprawdzić.
Pociągnęłam za klamkę jednak to nic nie dało, były zamknięte. Niech to szlag!
Nie teraz!
Rozgniewana kopnęłam
w cienkie drzwi. Wyrwały się z zawiasów i runęły na podłogę. Nigdy nie
sądziłam, że mam tyle siły. Weszłam do pokoju i rozejrzałam się dokładnie.
Stało tam dziecięce łóżeczko, a wokoło leżało parę zabawek. Zapadła cisza, nie
słychać
już było płaczu ani nic innego. Okno było otwarte, a w nim powiewały podarte zasłony
w różowe kwiatki. Ale w pokoju nikogo nie było oprócz wielkiego pluszowego
misia z napisem '' Kochamy Cię córeczko''. Szybkim krokiem podeszłam do okna i
wyjrzałam przez nie, ale tam też nie było nikogo widać. Co mogło się tu
wydarzyć?
Jeszcze przed chwilą słyszałam tutaj płacz dziecka a teraz nic się nie działo.
Byłam w szoku, nic nie rozumiałam. Odwróciłam się z zamiarem wyjścia z pokoju,
ale przede mnie wyskoczył jakiś mężczyzna z szerokim i niesympatycznym uśmiechem
na twarzy. Zaczęłam krzyczeć z zaskoczenia. Tak się przestraszyłam, że wyrwałam
się ze snu i obudziłam z krzykiem.
***
Kiedy już ochłonęłam,
spojrzałam na komórkę. Była 3:45. Ten sen musiał być długi skoro jest już
ta godzina a poza tym strasznie męczący, byłam oblana potem na twarzy.
Dostrzegłam też, że mam chyba 5 nieodebranych połączeń. Nie sprawdziłam od
kogo, ale byłam pewna, że od Johna. W końcu powiedział, że zadzwoni, ale myślałam,
że po tym jak nie otrzymał odpowiedzi ode mnie, to da sobie spokój, jednak się
myliłam. Ten koszmar całkowicie wybił mnie ze snu, dlatego też przez następne
dwie godziny nie potrafiłam już zasnąć. Udało mi się dopiero nad ranem, gdy przyszła pora
na pobudkę. Jak zwykle rano usłyszałam dochodzący z dołu głos mamy, który
brzmiał trochę jak śpiew słowika. Tym razem nie miałam zamiaru reagować, a
już na pewno nie tak szybko jak zwykle. Nic nie było w stanie mnie teraz
dobudzić
i postawić
na nogi, ponieważ byłam tak wykończona wczorajszym dniem i nocą, nie potrafiłam
tak łatwo dojść
do siebie. Wszystko działo się tak szybko... Najpierw incydent w parku, potem
dziwna kolacja z rodzicami i ta ich przesadna uprzejmość, która wcześniej
jakoś nie rzucała mi się tak w oczy. A teraz kłuła mnie w brzuch i paliła w
oczy. A może to wszystko nie jest prawdą, może to jakiś głupi żart losu? Przez
chwilę rozważałam czy nie był to kolejny koszmar, ale niestety nie. To co się
wydarzyło było całkowitą rzeczywistością.
Chyba jednak wstanę,
bo mam dosyć
tych czarnych myśli. Poza tym zaczynam odczuwać głód, czego powodem jest
wczorajszy brak apetytu przy kolacji. Teraz zjadłabym najchętniej tosty z
dżemem jagodowym, ale płatkami też nie pogardzę, cokolwiek byle szybko, bo
umieram z głodu.
Szybko się ubrałam,
nie przebierając zbytnio w szafie, z resztą ostatnio i tak nie mam w co się
ubrać
i chyba przydałyby mi się małe zakupy, za którymi nigdy nie przepadałam, ale
jak mus to mus.
Pędem, przeskakując
po dwa schodki zbiegłam na dół. Zazwyczaj byłam bardziej ostrożniejsza, ale tym
razem głód wziął nade mną górę.
Mama cała w
skowronkach szykowała już dla mnie śniadanie, ku mojemu zaskoczeniu były to
właśnie tosty, na które miałam ochotę. Czyżby czytała w moich myślach? A swoją
drogą, ciekawe co wprawiło ją w taki dobry nastrój. Chyba nie to, że oszukuje
powiedźmy swoje dziecko od tylu lat.
Nie zastanawiając się
nad tym dłużej, usiadłam na swoim ulubionym miejscu koło okna, skąd było widać nasz
przestronny, wypełniony zawsze światłem i życiem ogród. Na środku rosną, lekko
przeginając się, dwa drzewa o pięknych i rozłożystych koronach z liśćmi, które o tej porze roku
nabierały białego lub różowego koloru i ozdabiały się w przepiękne kwiecie.
Pomiędzy drzewami dawno temu została zawieszona mała, poniszczona przez deszcze
i śniegi, drewniana huśtawka. Bardzo dobrze ją wspominam, ponieważ jako mała
dziewczynka prawie codziennie chodziłam do ogrodu z rodzicami i huśtałam się na
niej całymi godzinami. Potrafiliśmy się tam razem naprawdę wspaniale bawić, śpiewając
piosenki, które doskonale zna każdy przedszkolak. Tata często chował się za
ogromnym, zielonym świerkiem, który niegdyś rósł w rogu ogrodu, a ja razem z
mamą chodziłyśmy dookoła domu i go szukałyśmy. Mama oczywiście dobrze wiedziała
gdzie on się schował, ale chciała mi dać tą radość
znalezienia. Kiedy wreszcie odkryłam kryjówkę taty cieszyłam się jak mała
wiewiórka, która znalazła orzeszek. Później tata podnosił mnie do góry tak
wysoko, że wydawało mi się, że mogę dotknąć chmur.
Pamiętam jak kiedyś
trochę za mocno się huśtałam i w pewnym momencie ześlizgnęłam się z siedzenia,
a potem upadłam prosto na kolana. Bardzo głośno płakałam, ale już po chwili
była przy mnie moja mama i mocno trzymała mnie w swoich ramionach jakby chciała
mnie ochronić
przed całym złem na świecie.
Czułam się naprawdę
bezpieczna i szczęśliwa.
A teraz co? Teraz
kiedy jestem tu i znam całą prawdę nie jest mi tak łatwo znów patrzeć z
miłością na mamę i po prostu się do niej przytulic, zapominając o wszystkim.
Nigdy nie przypuszczałam, że będzie mi to przychodzić z taką trudnością,
zwłaszcza teraz kiedy zbliża się dzień matki, a ja powinnam jej okazywać
dużo uczucia i planować jaki wyjątkowy prezent jej podarować.
Mimo wszystko w ogóle
o tym nie myślałam, ponieważ coś innego zajmowało całe miejsce w mojej głowie,
nie dopuszczając żadnych innych myśli.
- Zaraz wychodzę do
pracy. Zamkniesz za sobą drzwi, dobrze? - Mama brutalnie wyrwałam mnie z moich
rozmyślań. - Po południu nas z tatą nie będzie, wrócimy wieczorem, dlatego też
proszę cię bądź grzeczna i posprzątaj w domu.
Czy ona myśli, że ja
ciągle mam 10 lat i pełno głupich pomysłów do zrealizowania?
- Oczywiście, możesz
mi ufać...
- Zastanowiłam się przez chwilę - Mamo...
Dalej była moją mamą,
bo mimo wszystko to ona mnie wychowała i codziennie rano dbała żebym nie wyszła
z domu bez śniadania i ciepło ubrana, jednak to nie oznacza, że jej to wszystko
wybaczę.
- W takim razie życzę
miłego dnia - Podeszła i delikatnie pogłaskała mnie po czubku głowy - Dzisiaj
musisz się przejść
do szkoły, ponieważ tatuś już pojechał do pracy.
- Nie ma sprawy.
I tak nie mam ochoty
na rozmowy z nim, a ciche siedzenie w samochodzie raczej nie wchodzi w grę.
***
Trochę za długo
jadłam śniadanie, więc teraz musiałam przez pół drogi biegnąc, aby zdążyć na
pierwszą lekcję - plastykę. Jest ona moim ulubionym przedmiotem, mimo to że nie
mam jakiegoś wielkiego talentu i moje zdolności plastyczne nie są ponad
przeciętną szkoły, ale naprawdę lubię malować, to mnie odpręża i pozwala
przenieść
się do innego odległego świata, bez barier i zakazów zwanego wyobraźnią. W nim
wszystko jest możliwe a przede wszystkim nikt nie może nam zmienić go
wbrew naszej woli.
Dziś mieliśmy za
zadanie namalować
krainę ze swojego dzieciństwa.
Klasa natychmiast
zabrała się do pracy, każdy miał jakiś koncept, nawet ci najmniej kreatywni. Na
rysunkach przeważały kolorowe zabawki, słodycze i beztroskie zabawy z rodziną
bądź rówieśnikami. Zajrzałam przez ramię Nadii by zobaczyć co
też ona wymyśliła, ponieważ jej pomysły często wszystkich zaskakiwały swoją
głębią jak i również estetyką. Tym razem na jej kartce widniała skacząca
dziewczynka i długich warkoczach, usiłująca złapać czerwony balonik, który
coraz bardziej się oddalał w stronę Słońca. Obok małej dziewczynki stało dwoje
ludzi, którzy próbowali jej pomóc, ale nie mieli łatwego zadania, gdyż balon
był już za daleko. Mimo to dalej próbowali, zapewne nie chcąc smucić
dziewczynki, która była bliska płaczu.
- Moi rodzice kiedyś
mi taki kupili - powiedziała moja przyjaciółka, zauważywszy, że zaglądam jej
przez ramię, więc odruchowo się cofnęłam. - Przywiązali mi go do dłoni i
przestrzegli, żebym go bardzo mocno
trzymała i opiekowała się nim, bo jeśli nie to on ucieknie i nigdy go nie
odzyskam. Spacerowałam z balonikiem bardzo dumna, że go mam, - uśmiechnęła się
szeroko na to wspomnienie - ale po paru minutach zapomniałam o ostrzeżeniach
rodziców i wypuściłam go, aby popatrzeć jak lata. Niestety nie chciał wrócić z powrotem,
a ja przepłakałam za nim całe dwa dni, dopóki nie dostałam nowego. Wtedy
doszłam do wniosku, że czasem jednak trzeba słuchać rad rodziców.
- W sprawie balonika
oczywiście .
- Tylko w tej . -
Zaśmiała się i po chwili już obie głośno się śmiałyśmy, za co zostałyśmy skarcone
groźnym spojrzeniem pani Tomphson, więc natychmiast się uciszyłyśmy.
Nie wiedziałam co mam
narysować,
a czas płynął niebłagalnie z minuty na minutę coraz szybciej. Moje
dzieciństwo... Jak właściwie ono wyglądało? Nie było złe od momentu gdy
zamieszkałam w rodzinie Sandersów, w końcu niczego z wcześniejszych czasów nie
pamiętam, bo byłam jeszcze zbyt mała. Wszystko co wiem o moim dzieciństwie
mieści się w moim dużym domu na uboczu miasta. Tam właśnie dorastałam i
zaznawałam uroków życia wśród rodziny. Nigdy nie żałowałam, że jestem
jedynaczką, no może czasem kiedy moje koleżanki opowiadały jak fajnie im się
bawi ze swoimi siostrami lalkami albo, że dzięki rodzeństwu nigdy nie są same,
co nie do końca zawsze jest takie fajne, bo odrobina prywatności każdemu jest
potrzebna, a już szczególnie dorastającej dziewczynie.
Nigdy nie miałam
właściwie żadnych problemów rodzinnych aż do teraz i właśnie ten problem nie
pozwala mi na przedstawienie szczęśliwego dzieciństwa. Złapałam szybko ołówek w
rękę i narysowałam siebie przebraną za księżniczkę w długiej, różowej sukni i
srebrnym diademie, lśniącym na mojej głowie niczym kryształ. Stałam na wysokiej
scenie i bardzo przejęta recytowałam swoją starannie wyuczoną rolę. Było to
przedstawienie o Śpiącej Królewnie w drugiej klasie, od tej pory rodzice tak
mnie nazywają i widocznie się przyjęło bo zawsze wstaję z dużą trudnością. Nie
było to jakieś wyjątkowe dla mnie wydarzenie, ale w tej chwili nie mogę nic
innego wymyślić
dlatego niech będzie to.
Na długiej przerwie
opowiem wszystko Nadii, mam nadzieję, że będzie umiała mi coś poradzić,
zawsze była niezawodną przyjaciółką, której można było się zwierzyć, bo
umiała słuchać
i zawsze zachowywała sekret dla siebie. Do tego wszystkiego jest bardzo ładna.
Mimo że sama nie mogę narzekać na swój wygląd, bo nie jestem najbrzydsza, to moje
krótkie blond włosy nigdy nie dorównają jej idealnie prostym, długim aż po sam
pas i lśniąco czarnym puklom, które nadają jej tajemniczy i intrygujący wygląd.
Nie jest typem
laleczki takiej jak Shilla, która dba wyłącznie o lakier na paznokciach,
wysokość
obcasów i głębokość
dekoltu, który i tak jest zbyt wyzywający.
Gdyby nie uśmiech na twarzy,
który dodaje jej pewności siebie, mogłaby wydawać się trochę zagubiona i
samotna, ale ona zawsze jest otoczona grupką przyjaciół podziwiających jej
talenty.
Nie jestem zazdrosna,
chociaż owszem nie jestem równie lubiana jak ona, ale przecież jest też moją
przyjaciółką i na szczęście w razie potrzeby znajduje dla mnie czas.
Niestety, musiała
pilnie załatwić
jakąś sprawę dotyczącą dyskoteki szkolnej w przyszłym tygodniu, ale nie mogę
mieć
do niej pretensji, że jest przewodniczącą samorządu szkolnego.
Nie mam ochoty
siedzieć
samej na parapecie i rozmyślać. Muszę znaleźć Johna, on zawsze potrafił mnie
podnieść
na duchu, jest bardzo zabawny w przeciwieństwie do mnie.
-John! John! Tutaj!
Dziwne... obrócił się, ale nawet nic nie powiedział,
a przecież wyraźnie widać, że mu się nie śpieszy.
O co też może mu
chodzić?
Muszę go dogonić.
Ruszyłam w szaleńczy
bieg z przeszkodami pomiędzy wesoło gwarzącymi ludźmi. Nigdzie nie udało mi się
dostrzec mojego przyjaciela. Zajrzałam do jego klasy, być może uczył się przed
lekcją, ale tam go nie znalazłam, więc dalej biegłam przez korytarz. O! Stoi
przed wejściem na salę gimnastyczną, zaraz go dogonię. Nagle moim oczom ukazał
się Liam, w którym kocham się od pierwszej klasy liceum, jest z mojego roku ale
chodzi do równoległej klasy i nigdy nie mogę do niego zagadać z
powodu mojej nieśmiałości. Wygląda dziś naprawdę niesamowicie, jego oczy są
koloru nieba, w które często spoglądam i wtedy myślę o nim.
Jest bardzo
wysportowany i wysoki, dlatego też gra w szkolnej drużynie koszykarskiej. Nie
przepadam za tym sportem, ale dla niego mogłabym grać codziennie. Pewnie
właśnie skończył trening, ponieważ jego twarz wciąż oblewał lekki rumieniec, a
włosy były śmiesznie zmierzwione.
Całkowicie oddana
marzeniom o Liamie nie zauważyłam, że drzwi do klasy przede mną otwierają się i
nie zdążyłam zahamować,
wpadając prosto na nie. Nie uniknęłam upadku. Wszyscy dookoła się śmiali,
łącznie z Liamem i nikt nie pomyślał o tym by podać mi pomocną dłoń. Czułam się
strasznie upokorzona i nie miałam siły się podnieść. W tej właśnie chwili ktoś
stanął przede mną, kiedy podniosłam głowę okazało się, że to jest John.
Stał z wyciągniętą
ręką, uśmiechnięty od ucha do ucha. Podałam mu rękę i wstałam lekko obolała.
- Nic ci nie jest?
- Uch... Nic.
Powiedźmy... Ucierpiała tylko moja godność. - Powiedziałam ze
skrzywioną miną i spojrzałam znacząco na Liama.
- Hahaha. Podoba ci
się ten laluś? - Wydaje się, że jest bardzo rozbawiony cała sytuacją.
- Możliwe, a co cię
to w ogóle obchodzi?
- To tak mi
dziękujesz? Nie ma za co .
- No dobra, dzięki. -
Mruknęłam, ze złością wyrywając swoją rękę z jego.
- To może tak całus w
nagrodę?
Chyba zwariował! Sama
świetnie bym sobie dała radę, nie był mi potrzebny. A poza tym... przy tych
wszystkich ludziach, przy Liamie...Nie ma mowy!
Spojrzałam na niego
tak wymownie, że się chyba przestraszył.
- Ok, ok. Tylko
żartowałem, nie denerwuj się tak.
- Niech będzie. Dzięki.
Dlaczego się nie odzywałeś kiedy cię wołałam?
Ruszyliśmy dalej
wąskim korytarzem szkolnym w stronę wyjścia.
- Jeszcze się pytasz?
Wiesz... Ja się staram, dzwonię jak obiecałem, a ty nic...
Zapomniałam, że
wczoraj dzwonił. Nic dziwnego, że się gniewa.
- Wybacz, wczoraj
wcześniej zasnęłam, miałam ciężki dzień pełen wrażeń. Na samą myśl przeszedł
mnie zimny dreszcz.
- Coś się stało? To
dlatego tak wczoraj się śpieszyłaś.
- Tak... Wracałam z
parku ze spotkania z... - Zawahałam się. Nie mogę mu powiedzieć, to
moja tajemnica i w dodatku bardzo dla mnie bolesna.
- Z kimś...
- Aha. Nie chcesz
mówić,
trudno, ale gdybyś zmieniła zdanie jestem do dyspozycji Kochanie .
- Jasne John.
- Muszę już iść na
w-f, ale możemy pogadać po lekcjach. Będę czekać przed szkoła . Na
razie !
- Na razie .
Zostałam sama i
patrzyłam jak mój przyjaciel odchodzi. Miałam ochotę uciec daleko stąd żeby nie
widzieć
ukradkowych uśmiechów i plotek skierowanych pod mój adres. Szczególnie bolała
mnie reakcja Liama. Jak mógł tak po prostu stać i przyglądać się
z resztą jak upadam, zamiast mi pomóc, a do tego się śmiać. Od
dzisiaj oficjalnie o nim zapominam! Już dla mnie nie istnieje i nie mam zamiaru
zawracać
sobie głowy tym jego niebiańskim spojrzeniem, którym i tak mnie nigdy nie
obdarzył i uśmiechem, do którego tak często zdarzało mi się wzdychać. Tych
złocistych włosach… O kurcze! Zapomnienie o nim chyba nie będzie taki łatwe.
Ale będę się starać.
Wchodząc do klasy na
ostatnią lekcję, oprócz szyderczych spojrzeń wlepionych we mnie, zauważyłam
moją przyjaciółkę, która w przeciwieństwie do innych spoglądała na mnie z
sympatią. Całe szczęście, bo już się bałam, że nie znajdę dzisiaj w nikim oparcia
i będę musiała sama stawić czoła chichiotom w klasie.